Raz: przez najbliższy miesiąc testuję opisaną ostatnio metodę OCM - jak do tej pory sprawuje się rewelacyjnie.
Dwa: intensywnie reanimuję zasuszone i połamane jak nieszczęście włosy. Co za tym idzie - rezygnuję z super-hiper markowych kosmetyków pełnych silikonów, na rzecz zestawu:
- olej kokosowy,
- olej amla,
- mgiełka Radical,
- aloesowy balsam Mrs. Potter's (do mycia, zamiast szamponu),
- szampon Eva Natura z czarną rzepą, skrzypem i łopanem,
- odżywka Isana Professional z olejkiem arganowym,
- maska Biovax, wzbogacona ręcznie miodem,
- maska Alterra z granatem i czymś tam :P
...oczywiście nie wszystko na raz, tylko w rozsądnych kombinacjach.
Odstawiam suszarkę, przestaję czesać się co kwadrans (swoją drogą - niezła obsesja...), końcówki zetnę własnoręcznie (taka będę zdolna, a co!) i zobaczymy, jak kłaki zareagują na kurację.
Trzy: z kombinacji "autobus-tramwaj-metro-atak szału" przesiadam się na rower. Tak, kończy mi się bilet, nie, nie mam pieniędzy na następny :] Ciekawe, jak długo wytrzymam.
Sześć: Ojciec mój szanowny zakupił grunt pod miastem. Jako absolutny maniak uprawiania roślinek doznałam niemalże apopleksji z entuzjazmu i przez zimę zebrałam pokaźną kolekcję rozmaitych nasion, wyrysowałam co gdzie posadzę, ba, pewnego wieczoru przy winie skonstruowałam nawet excelowską tabelkę z okresami wegetacji... Pierwsze przekopanie przyszłej ziemi uprawnej zaplanowałam już na najbliższy weekend :)
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że wszystkie powyższe punkty zamierzam wcielić w życie w marcu...
...może poza maratonem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz