czwartek, 12 kwietnia 2012

Starcie z drożdżami - dzień 1

 Są straszne.

 Zalane wrzątkiem w celu unieszkodliwienia, rozsiewają okropny zapach w całym mieszkaniu. Nie przestają śmierdzieć nawet zmieszane z mlekiem i pięcioma kopiastymi łyżkami białka waniliowego dla sportowców. Smakują... po prostu strasznie.

 Wypiłam - po długich bojach z automatycznym odrzutem, krzywiąc się jak małe dziecko i wijąc jak piskorz - pół kostki (50 g) surowych drożdży piekarskich. Na myśl o powtórce jutro - robi mi się słabo.

 Następnym razem muszę zrobić mniej płynu - trudno, będzie bardziej treściwy, ale wypiję go szybciej i może mnie tak nie skręci.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Motywacja

 Nic nie motywuje mnie tak, jak wyzwania.

 Motywacja pierwsza - strach.

 Nie wiedziałam, że będzie aż tak źle. Mimo, że tak naprawdę w piątek nic poważnego się nie stało, gdy dziś wyjechałam w drogę do pracy, z trudem panowałam nad czającym się wybuchem paniki. Samochody, światła, dziury, pasy, które trzeba zmienić we właściwych momentach, nie mając pewności, co czai się z tyłu (bo obrócić się można, pewnie, tylko wtedy nie widzi się, co jest z przodu i średnio panuje się nad kierownicą...) - słowem: masakra.

 Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie postanowiła tego zębatego potwora, paniką zwanego, zwalczyć. Więc walczę, choć na myśl o wyjściu z domu i włączeniu się do ruchu robi mi się słabo.

 Co więcej, gdybym teraz przestała... Byłoby mi strasznie, ale to strasznie wstyd - bo pół firmy patrzy na mnie co najmniej jak na weterana Wietnamu, skrzyżowanego z Robocopem i jakoś nie jest mi z tym bardzo źle ;)

 Motywacja druga - Endomondo, czyli inni widzą.

 Namówiona przez kolegę, ściągnęłam na swojego smartfona aplikację, która za pomocą modułu gps oraz wprowadzonych danych, na bieżąco zlicza, ile spala się podczas spaceru/jazdy na rowerze/biegania, tudzież jednej z ok. 30 innych dyscyplin. Cały urok tego zacnego programu polega jednak na tym, że wszystkie te dane publikowane są w serwisie endomondo.com i dostępne dla ludzi z całego świata. Umożliwia to porównywanie wyników z innymi, oraz uczestnictwo - na odległość - (niejednokrotnie wielu tysięcy kilometrów) w przeróżnych wyzwaniach, np. na ilość kilometrów przejechanych na rowerze, bądź kalorii spalonych podczas biegania.

 I powiem, że mało co motywuje tak silnie, jak świadomość, że jakaś 40-letnia pani, o kształcie zbliżonym do pączka, właśnie wyprzedza mnie o 10 miejsc, bo spacerowała przez kwadrans z kijkami...

 Motywacja trzecia - to działa!

 Tak, mam zakwasy, tak, czasem ktoś zatrąbi, tak, dojeżdżam do domu spocona jak mysz z nerwów... ale to działa. Mój luby przestał patrzeć na mnie jak na wariata, kolana i zadek przestały boleć, a waga spokojnie, niespiesznie opada w kierunku bardziej 60, niż 65.

 Motywacja bonusowa - zróbmy to razem.

 Schadenfreude w Kole Gospodyń Wiejskich, czyli wyzwanie rzucone przez Anwenę:





OCB? Krótko: przez miesiąc będę piła roztwór drożdży i obserwowała ich wpływ na włosy, skórę i paznokcie.

 Spodziewam się: walki z pawiem, wysypu pryszczy (które to, dzięki OCM, jakoś wyprowadziły się ode mnie i rzadko zaglądają), zgagi, no, i jakoś na samym końcu, ekspresowego porostu sierści na głowie.

 Aktualnie rzeczona sierść w miejscu kontrolnym ma 43 cm długości, od skóry po końcówki licząc i prezentuje się następująco:

43 cm kudłów - i wciąż rosną!




 Sama jestem pod wrażeniem ;)

piątek, 6 kwietnia 2012

Pierwszy dzwon

  No to zaliczyłam wypadek.

 Krótko: nic mi nie jest, rower cały, kierowca winien, była policja, doszło do ugody i cacy. Tylko, że nie wiem, jak wsiąść teraz na rower i się nie trząść. Bo, de facto - mogłam jechać wolniej. Mogłabym mieć sprawniejsze hamulce. Mogłabym jeździć autobusem...

 O tym, jak kierowcy (nie wszyscy - mówię to uczciwie) traktują rowerzystów, można by napisać epos. Tu akurat poszło o to, że "myślał, że zdąży" i nie zatrzymał się przed przejściem. Nie dalej niż wczoraj, na jadącą dobrym pasem, dobrą jego stroną, jakiś pajac wrzasnął "SUKO!" - z bliżej niesprecyzowanego powodu.

 Po chodnikach nie wolno, chyba, że leje, albo dozwolona prędkość na ulicy przekracza 60. Ścieżek - praktycznie nie ma, lub są takiej jakości, że można stracić zęby. Wychodzi na to, że - paradoksalnie - na jezdni jest bezpieczniej. Zresztą - wypadek przytrafił mi się, gdy przejeżdżałam ścieżką przez ulicę. Kilka dni temu, jadący na czerwonym wariat niemal zabił mnie na przejściu dla pieszych.

 Uff, starczy żali. Stało się i nic z tym fantem nie zrobię - muszę natomiast jak najszybciej się przemóc, by strach przed drapieżnymi samochodziarzami nie sparaliżował mnie na amen.

 Cel: Leroy Merlin - zakup rosiczki. Niestety, ziemiórki czują się wspaniale i nie zamierzają dać moim siewkom spokoju. Za cel obrały sobie ślicznie wschodzące karczochy (miód na moje, zbolałe po niewypale z bawełną, serce) i nawet żółte lepy, kuszące słoneczną barwą i upstrzone ciałami poległych choler nie są w stanie ich zniechęcić.

 Dziś postanowiłam wykorzystać broń biologiczną - w tym celu w 100 ml wody ugotowałam kilka ząbków czosnku i tytoń wykruszony z jednego papierosa, a następnie miksturą, domieszaną do roztworu środka chemicznego spryskałam starannie ziemię we wszystkich doniczkach. Czy pomoże - się okaże. Jak wspominałam - nie będzie ziemiórka siewek mi żarła!