piątek, 6 kwietnia 2012

Pierwszy dzwon

  No to zaliczyłam wypadek.

 Krótko: nic mi nie jest, rower cały, kierowca winien, była policja, doszło do ugody i cacy. Tylko, że nie wiem, jak wsiąść teraz na rower i się nie trząść. Bo, de facto - mogłam jechać wolniej. Mogłabym mieć sprawniejsze hamulce. Mogłabym jeździć autobusem...

 O tym, jak kierowcy (nie wszyscy - mówię to uczciwie) traktują rowerzystów, można by napisać epos. Tu akurat poszło o to, że "myślał, że zdąży" i nie zatrzymał się przed przejściem. Nie dalej niż wczoraj, na jadącą dobrym pasem, dobrą jego stroną, jakiś pajac wrzasnął "SUKO!" - z bliżej niesprecyzowanego powodu.

 Po chodnikach nie wolno, chyba, że leje, albo dozwolona prędkość na ulicy przekracza 60. Ścieżek - praktycznie nie ma, lub są takiej jakości, że można stracić zęby. Wychodzi na to, że - paradoksalnie - na jezdni jest bezpieczniej. Zresztą - wypadek przytrafił mi się, gdy przejeżdżałam ścieżką przez ulicę. Kilka dni temu, jadący na czerwonym wariat niemal zabił mnie na przejściu dla pieszych.

 Uff, starczy żali. Stało się i nic z tym fantem nie zrobię - muszę natomiast jak najszybciej się przemóc, by strach przed drapieżnymi samochodziarzami nie sparaliżował mnie na amen.

 Cel: Leroy Merlin - zakup rosiczki. Niestety, ziemiórki czują się wspaniale i nie zamierzają dać moim siewkom spokoju. Za cel obrały sobie ślicznie wschodzące karczochy (miód na moje, zbolałe po niewypale z bawełną, serce) i nawet żółte lepy, kuszące słoneczną barwą i upstrzone ciałami poległych choler nie są w stanie ich zniechęcić.

 Dziś postanowiłam wykorzystać broń biologiczną - w tym celu w 100 ml wody ugotowałam kilka ząbków czosnku i tytoń wykruszony z jednego papierosa, a następnie miksturą, domieszaną do roztworu środka chemicznego spryskałam starannie ziemię we wszystkich doniczkach. Czy pomoże - się okaże. Jak wspominałam - nie będzie ziemiórka siewek mi żarła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz