czwartek, 22 marca 2012

Jezus Maria, Awaria, Biegnij!

 Żeby nie było zbyt pięknie, musiała przytrafić mi się awaria.

 Jak wygląda jeżdżenie po mieście rowerem wie każdy, kto choć raz próbował; Ścieżki rowerowe są wszędzie tam, gdzie akurat nie są nam potrzebne, nawierzchnia gładka jest głównie na ulicy, a w środku najbardziej dogodnej trasy lubią wyrosnąć schody lub chociażby okazały krawężnik. Niestety, wszystkie te uroki dają się we znaki nie tylko pośladkom, ale również samemu, biednemu rowerowi. Tak też było i tym razem, gdy podczas środowego rajdu na trasie Mokotów-Praga-Szczęśliwice nagle zrobiło mi się jakoś twardziej, a felga zaczęła smutno stukać o podłoże.

 Eeeyup, puścił zawór w tylnym kole.

 Zgrzytając zębami zmuszona byłam skorzystać z uroków zbiorkomu, a po pracy w podskokach udałam się do najbliższego serwisu w celu wymiany dętki.

 Proste? Na oko.

 Po pierwsze, okazało się, że rozmiar mych kół jest nietypowy. Po drugie, dętka sama w sobie nie stanowiła problemu, jednak okazało się, że stan opon nie tyle, pozostawia wiele do życzenia, lecz właściwie należałoby się modlić, by nie rozpadły się w rękach, lub na pierwszym lepszym wyboju. Po trzecie, patrz po pierwsze, a co gorsza, jako, że rower mój ma być sexy-retro-hipster etc., to bez białych boków - ani rusz.

 Mówiąc krótko - kanał, opony na gwałt potrzebne, a na rowerze mogę jeździć, ale bardzo nisko, bardzo powoli i bardzo przy krawężniku, coby się nie zabić.

 Szczęśliwie, oponki z białymi bokami zostały zlokalizowane na Mokotowie, prawie po drodze do domu. Po 35 zł sztuka. Trudno, będę jeść kartofle z margaryną, ale bez roweru jest mi źle.

 Tak źle, że wieczorem postanowiłam spożytkować nadmiar energii i zainaugurować sezon na bieganie.

 Dwa lata temu postanowiłam zacząć biegać, więc kupiłam buty. Buty są potwornie brzydkie, jak na moje warunki były koszmarnie drogie i... niebiańsko wręcz wygodne. Nic mi się nie ślizga, nie wykręca, nie dudni i nie klapie o podłoże - bajka.

 Efektem ich zakupu są nieustanne wyrzuty sumienia.

 Bo stoją na korytarzu i są brzydkie i drogie całym swoim srebrno-błękitno-białym obuwniczym jestestwem. Więc w końcu nie mogę już znieść ich milczącego emocjonalnego szantażu, przywdziewam dres i idę biegać.

 Bieg to może naciągane określenie, zwłaszcza po drugiej przerwie. Idę o zakład, że wyglądam przekomicznie, truchtając w tempie spacerowym tak, że ledwo nogi od ziemi odrywam, z lekkim wytrzeszczem i chwilami rozdziawioną paszczą.

 Nie zamierzam się jednak rozwodzić nad kwestiami estetycznymi - ostatnim pytaniem, jakie należy sobie zadawać podczas uprawiania jakiegokolwiek sportu to "Jak wyglądam?". Buty do biegania były, są i będą szpetne, ale też mają spełniać określone funkcje: amortyzować, podpierać, wentylować. Mimo ich pozornej toporności - stopa się w nich praktycznie nie poci. Serdecznie nie polecam biegania w obuwiu do tego nieprzeznaczonym. Tak, buty do biegania są drogie - ale dobrze dobrane są warte każdej wydanej na nie złotówki. Z ręką na sercu to mówię. Dres - ma nie krępować ruchów i nie plątać się wokół kończyn. Odblaski mile widziane. Bielizna - nie ma co ukrywać, najlepiej sportowa. Każda kobieta, nawet średnio bujnie obdarzona, wie, dlaczego. T-shirt - tu akurat porwałam się kiedyś na dwie koszulki termoaktywne i zakupu tego nie żałuję, aczkolwiek uspokajam: zwykła bawełna też się sprawdzi na początku, z prostego powodu: czego człowiek nie założy, jak kosmicznej technologi, po kwadransie takiego emeryckiego truchciku będzie pływał w pocie. Kurtka - osobiście biegałam dziś z tej rowerowej z Lidla. Ma odblaski i wywietrzniki, a jednocześnie izoluje przed wiatrem.

 Co tu dużo mówić, w całym tym ekwipunku nie wygrałabym raczej 1 miejsca na Top Stylizację. Ale tak, jak pisałam wyżej - to ma sens.

Choć z początku tętno skacze absurdalnie, oczy zalewa po (a powtarzam - truchtam ledwo-ledwo), to nagle myśli oczyszczają się, oddech i bicie serca wyrównują, a krok - wydłuża. Zauważam, jak moje własne ciało mówi mi, co może i ile jeszcze da radę. Nie należy się łudzić, że będziemy wyglądać jak z reklamy Reeboka, czy innego plakatu motywacyjnego. 

Wydobyte z Pinterest
 Przy odrobinie dobrej woli i życzliwości dla możliwości swojego ciała, bieganie nas nie zarżnie. Tak, będą zakwasy. Tak, będziemy mokrzy. Ale nie będziemy nieżywi, dyszący i rozedrgani. A mięśnie będą twardnieć, tłuszczyk będzie znikał i naprawdę, NAPRAWDĘ będzie nam coraz lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz