sobota, 10 marca 2012

Pierwszy kryzys

 Dopadł mnie wczoraj rano.

 Po środowym maratonie w piątek rano mięśnie ud zawyły unisono, że mają dość i mam dać im spokój. Niewiele brakowało, bym na to przystała, jednak uratował mnie mój luby, który stwierdził, że jeżeli wyłącznie z powodu mgły i lekkich zakwasów dam sobie spokój, to będę szukała wymówek przy każdej okazji.

 Pokonałam zatem pokusę i popedałowałam do pracy, gdzie dotarłam spóźniona, ale jednakowoż dumna z siebie.

 Dziś waga pokazała 62,7, po wczorajszych 62,2. Widać taka kolej rzeczy, zresztą bardziej istotne od wagi będą dla mnie zmiany w obwodach talii, bioder i ud nad kolanami.

 Niepokoją mnie dwie rzeczy.

 Po pierwsze, ból; nie tyłka, bo ten powoli mija, a w każdym razie jest o wiele mniej dokuczliwy; nie "zakwasy", bo te lubię (perwera), lecz ból kolan. Z tymi stawami przez wiele lat miałam problemy, które od dłuższego czasu nie dają o sobie znać - poza sporadycznym (i spontanicznym) przeskakiwaniem rzepek. Teraz jednak ból wrócił - i jest niefajny. Może to tylko kwestia gwałtownego zwiększenia ruchu i po prostu minie i nie ma się czym martwić...

 Z drugą rzeczą walczę już od dwóch lat i mam nadzieję, że w tym roku problem ten ostatecznie rozwiążę - a jest to kwestia mojego permanentnego kataru, chrypki i nawracających zapaleń gardła, angin i cyklicznie zapchanych zatok. Zaledwie tydzień temu skończyłam antybiotyk z okazji zapalenia oskrzeli - wczoraj obudziłam się zapchanym nosem i lewą zatoką przynosową bolącą tak, że miałam ochotę wydłubać sobie oko. Rozkosznie, prawda?

 We środę mam wizytę u dr-a W., mającego opinię lekarza dokładnego, delikatnego i rozsądnego. Mam nadzieję, że będzie w stanie mi pomóc, bo po ostatnim laryngologu, który powiedział mi, że WYDAJE MI SIĘ, że po tylnej ścianie gardła leje mi się ropa i że on nic nie może zrobić, jestem lekko zdesperowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz