Waga poranna: 62,3 kg. Jest postęp!
Dziś się zmęczyłam. Najpierw - 12 kilometrów na dworzec, 40 minut pociągiem i 13 km na działkę. Następnie - bita godzina machania łopatą i zdzierania piętnastoletniej darni, w celu założenia ogródka warzywnego. Nie czuję nóg, jutro nie będę czuła ramion, ale kij z tym - jechałam i pracowałam w koszulce z krótkim rękawem - a nie ma nawet jeszcze kalendarzowej wiosny!
Jutro mam nadzieję na kontynuację prac ziemnych. Zmierzyłam pH - jest niskie, około 5. Niestety, na wapnowanie jest już za późno - zrobię to dopiero na jesieni. Mimo wszystko mam nadzieję, że moje wymarzone, wyśnione roślinki jednak dadzą sobie radę, zwłaszcza, że potraktowałam już skopaną grządkę nawozem, który POWINIEN nieco ustabilizować pH na sensowniejszym poziomie.
Niestety, poniosłam klęskę przy wysiewie nasionek bawełny do krążków torfowych, przez własną głupotę. Na jesieni postanowiłam zasadzić cebulki szafirków, jednak w połowie skończyła mi się ziemia. Co zrobiło inteligentne dziecko? Wzięło ziemię z dworu, bo akurat robotnicy kładli nowe rury. I wszystko było cacy, dopóki po mieszkaniu nie zaczęły latać małe, upierdliwe muszki podobne do owocówek. Olewałam je, choć mój luby marudził, że kończy mu się ściana do ich mordowania. W końcu, gdy te cholery zaczęły być wszędzie, zaczęłam zgłębiać temat; ewidentnie wyłaziły z doniczki z trefną ziemią, a roślinki w niej, jakoś tak mizernie rosły... Poszukiwania w góglu przyniosły odpowiedź - ziemiórki! To, co przeczytałam, nie wywołało mojego entuzjazmu: pal diabli formy dorosłe, bo te są TYLKO upierdliwe, ale larwy... wpierniczają korzenie młodych roślin! Niespiesznie przymierzałam się do eksterminacji, gdy wczoraj zajrzałam do mojej bawełny, która jakoś nie chciała wschodzić... I zobaczyłam kłębiące się "robale". BRRR!
Tak, czytałam o naturalnych metodach pozbycia się tych paskudztw. Czytałam też, że nikomu nie pomogły na zawsze, więc poleciałam pestycydem. Mam nadzieję, że się ziemiórek pozbędę raz na zawsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz